Właśnie sobie uświadomiłem, że dla wielu z Was okres debiutu iPhone’a jest „prehistorią”. Ba! Wielu nie interesowało się Apple przed przyjściem iPhone’a na świat. Dla mnie to jednak tylko nie tak odległa przeszłość.

Przed iPhone’em Apple był znany w kręgach pozakomputerowych jedynie z odtwarzacza iPod. Już wtedy słowo „iPod” stało się (niestety) synonimem przenośnego odtwarzacza muzycznego. Dla mnie jednak, choć podziwiałem i skrycie chciałem go mieć, był „zbytkiem”. Wolałem odłożyć sporą kwotę, jaką iPod musiałby kosztować, na jakiegoś nowszego Maca, który nie dość, że „zarabiał”, to był uniwersalnym źródłem rozrywki. W kolekcji mam tylko dwa iPody, oba Shufle, pierwszy plastikowy i drugi metalowy, oba „trafiejne”. Z iPhone’em było inaczej.

Zawsze pociągała mnie komunikacja zdalna.

W szczenięcych latach z kolegą mieszkającym 3 piętra wyżej założyliśmy sobie „telefon”. W latach 70. XX wieku telefon był ogromną rzadkością w domach zwykłych obywateli. Potem eksperymentowałem z łącznością radiową. Trzeba było być ostrożnym, bo jak to bywa we wszelkich reżimach, władza pilnowała, aby społeczeństwo nie miało możliwości niekontrolowanego kontaktu i na wszystkie urządzenia nadające na falach radiowych trzeba było mieć pozwolenia. Nawet na aparaturę do zdalnego sterowania modelami! Możecie się domyślić, że era telefonów komórkowych była tym, na co czekałem i co wyobrażałem sobie w marzeniach.

Już w latach 80. zeszłego wieku, jak wiecie, bardzo mocno zainteresowałem się komputerami. Dodatkowo chciałem zawsze mieć coś „liczącego” przy sobie. Na początek był to zegarek z kalkulatorem (hit połowy lat 80. XX w.), potem coraz to bardziej zaawansowane notesy elektroniczne, aż w końcu klon (przeróbka) Newtona Apple, PDA Palm i inne maleńkie komputerki. Domyślacie się, że musiało to się skończyć marzeniami o wczesnych formach smartfona, czyli połączenia telefonu GSM z PDA. Przed iPhone’em miałem dwa takie urządzenia. Motorolę A920 z systemem Symbian i rysikiem, a potem słynną Nokię Communicator (już u schyłku jej popularności) z dużym ekranem i jak na telefony potężną klawiaturą QWERTY oraz Symbianem 80.

Wzmiankę o tym, jak z wypiekami oglądałem w 2007 roku konferencję zapowiadającą iPhone’a, mogliście przeczytać w poprzednim odcinku. Jednak w przeciwieństwie do wielu moich znajomych przeczekałem pierwszą oficjalnie niedostępną poza USA wersję iPhone’a i doczekałem czasów, gdy można go było „dostać” wraz z abonamentem, czyli do polskiej premiery.

Pamiętam, że mój pierwszy iPhone (3G, 8 GB) kosztował mnie ~80 zł plus abonament 89 zł (z cyrografem na 24 miesiące). Nie było to wiele nawet wtedy.

Od razu się w nim zakochałem. Choć nie obsługiwał MMS ani nie mógł działać jako modem dla komputera, bo te funkcje pojawiły się dopiero w iPhone OS 3.0 rok później (17 czerwca 2009), można było mieć tylko jedną uruchomioną aplikację, a App Store raczkował z „ledwie” kilkoma tysiącami aplikacji, to jego użytkowanie sprawiało mi prawdziwą przyjemność. Do czasu pojawienia się iOS 4.0…

iPhone 3Gs

Następny mój iPhone (3GS) nie był mój, był prezentem dla żony. Choć (jak to kobiety) nigdy nie powiedziała, że marzy jej się iPhone, a mojego potrafiła czasem nawet wyśmiać, to okazał się prezentem idealnym. Ja nadal używałem 3G, co po aktualizacji do iOS 4 nie było już tak czystą przyjemnością, zwłaszcza gdy widziałem działanie 3GS. Następnym iPhone’em w naszym domu okazała się biała „czwórka”. Choć Jobs zapowiedział tę wersję kolorystyczną już podczas premiery, to bardzo długo technolodzy nie mogli sobie poradzić z opanowaniem rozbłysku lampy w jasnej szklanej obudowie. Gdy tylko sobie poradzili, a zgrało się to z możliwością przedłużenia jednego z abonamentów, to trafił w ręce wspomnianej Lucyny, a ja szczęśliwie odziedziczyłem po niej 3GS, który przy 3G nadal okazywał się rakietą! Przedtem z zazdrością oglądałem filmy robione przez Lucynę. Mój pierwszy iPhone nie potrafił filmować.

Nie filmował, za to latał.

Choć bardzo ceniłem sobie iPhone’a, to stawiałem mu trudne i niebezpieczne zadania. W 2009 roku przeżywałem renesans hobby modelarskiego. Za sprawą nowych technologii jak elektryczny napęd wróciłem do konstruowania i pilotowania modeli latających. Konstrukcje były udane, zwłaszcza moja FDelta, która dzięki dużej powierzchni skrzydła mogła bez problemu, bezpiecznie nieść 140 gramów dodatkowego obciążenia, a tyle właśnie ważył iPhone 3G. I w ten sposób mój iPhone spędził w powietrzu więcej godzin, robiąc zdjęcia, niż ja latając na lotni za czasów technikum. Wszystko skończyło się podczas opisanej na blogu Krystiana kraksy. Model jej nie przeżył, iPhone tylko się lekko zadrapał, a było to niekontrolowane pikowanie z 350 metrów zakończone uderzeniem w murowaną stodołę. Twarda sztuka.

Pierwszy iPhone stał się dość szybko, bo pod koniec 2009 roku, źródłem niewielkiego, ale jednak dochodu, gdy przystąpiłem do programu deweloperskiego, dlatego w 2011 roku z czystym sumieniem, zaraz po premierze, „wziąłem w abonamencie” iPhone’a 4s. Trafił on w moje ręce i od tej pory jestem o jeden model przed Lucyną.

Z „piątkami” nie było problemu, dopiero wejście „paletek”, czyli iPhone’a 6 z plusem mocno namieszało w mojej głowie. Wcześniej nie potrafiłem sobie wyobrazić używania tak wielkiego smartfona, a widok „androidowców” rozmawiających przez pięciocalowe „coś” budził we mnie śmiech. Wahałem się prawie pół roku. Jedną z rzeczy, które zdecydowały o wyborze iPhone’a 6 i to z plusem, była rada być może znanej Wam z forum Dominiki: „Nie masz nowego iPada? Weź Plusa” i tak zrobiłem, trzymając się tego rozmiaru do dziś.

Jak moja „historia” iPhone’owa potoczy się dalej, dowiemy się jesienią lub - jak niektóre plotki wskazują - dopiero na początku przyszłego roku. Wytrzymam, 7 Plus jest OK!

Artykuł został pierwotnie opublikowany w MyApple Magazynie nr 4/2017:

Pobierz MyApple Magazyn 3/2017